Filkins Sean - "Epitaph for Mariners"
FILKINS SEAN nagranie "Epitaph for Mariners" z płyty "War And Peace"
W 2011 roku ukazała się płyta, która skusiła moją rękę do otwarcia portfela niekoniecznie z powodu nazwiska ją autoryzującego.
Sean Filkins wtargnął już do moich płyt z zespołem Big Big Train na ich dwóch albumach, ale raczej głównie jako wokalista, a tu tymczasem miał pokazać się jako multiinstrumenatlista i kompozytor.
Moją uwagę zwrócił jednak dobór pozostałych muzyków, bo tam znalazłem takie nazwiska: Lee Abraham, Gary Chandler, John Mitchel, Dave Meros.
Co pozostało. Brać brać brać.
Na płycie znajdują się dwa epickie nagrania, wybrane tu jest tym krótszym, a mimo to niemal idealnie wpisującym się w format przedmiotowych 20 minut.
To powoli rozkręcające sią nagranie z szantowym wstępem, morską bryzą, delikatnym klawiszowym tłem i ładną wokalizą konsekwentnie buduje i potęguje napięcie i zwiastuje nadejście ostrzejszej kontynuacji.
Tak tez się dzieje. Rozleniwione małżowiny uszne zostają zmobilizowane do pracy po około 5-ciu minutach, kiedy to gitarowo-klawiszowe sola dostają żwawą, coraz bardziej szaloną rytmikę.
Nagranie następnie łapie oddech i przekształca się w melodyjną, pięknie zaśpiewaną fazę zasadniczą z nieco cięższą kulminacją ze znakomitym gitarowym dopiskiem Johny Mitchela i refleksyjną końcówką na jaką epitafium musiało sobie zasłużyć.
Są nagrania, gdzie instrumentarium nadrabia wokalne przypadłości, są nagrania gdzie wokaliza okrasza mało finezyjne instrumentarium. Tu wszystko do siebie pasuje i jest na najwyższym prog-poziomie.
Słuchając nie wiadomo kiedy ten czas nagrania upływa. To też świadczy o jego mocy.
Co pozostało. Grać grać grać.
Krzysztof